„Kwiat paproci i inne legendy słowiańskie” – antologia opowiadań

Antologia Kwiat paproci

Antologia „Kwiat paproci” to antologia bardzo nierówna. Zawiera opowiadania genialne, ale i bardzo słabe. Znajdziecie w niej jedno wspaniałe opowiadanie, cztery całkiem dobre, kilka przeciętnych i jedno, które mocno zaniżyło poziom całości.

(tekst może zawierać spojlery)

Najmocniejszym punktem „Kwiatu paproci” jest opowiadanie Marty Kisiel. „Kukuk” to kwintesencja Kiślowatości: mnóstwo humoru, postacie sportretowane z czułością, a pod tą porcją śmiechu – dużo powagi. W pewnym momencie chichot zamierał na ustach, a w oczach zaczynały kręcić się łzy. O wewnętrznych przeżyciach siostry Bolesnej czytałam ze ściśniętym gardłem.

Kolejnym zachwytem jest słowiański… slasher. Opowiadanie Katarzyny B. Miszczuk zmiotło mnie z planszy – do ostatniej chwili nie wierzyłam, że przeczytałam to, co właśnie przeczytałam. I co gorsza, nie wiedziałam, że potrzebuję takiego tekstu. I nigdy nie zostanę na noc w lesie w Górach Świętokrzyskich, o nie! Miszczuk wzięła na warsztat legendę o leleniu i klasyczną formułę slashera. Wymieszała te dwa elementy z ogromnym smakiem, zostawiła też miejsce na szczyptę zaskoczenia. Przepis na sukces, bez dwóch zdań.

Także opowiadanie zamykające, napisane przez Annę Schumacher, sprawiło mi dużą frajdę. Chichotałam przy nim jak szalona, czytając o perypetiach związanych z kwitnącą paprocią. Bardzo przyjemne urban fantasy, chętnie przeczytałabym coś więcej w takim klimacie.

Dużą przyjemność sprawiło mi też opowiadanie Jagny Rolskiej zanurzone w kaszubskim, morskim folklorze.

Wspominałam o opowiadaniach słabych – takim był dla mnie tekst otwierający. Znam twórczość Pauliny Hendel, więc miałam duże oczekiwania, dlatego tak bardzo przewidywalne zakończenie było dla mnie sporym rozczarowaniem. Ale może naoglądałam się za dużo thrillerów?

Z kolei opowiadanie Martyny Raduchowskiej należałoby skrócić co najmniej o połowę. Wyróżnia się mocno długością wśród innych tekstów i ta długość wcale nie działa na korzyść historii. W połowie autorka zamyka jeden wątek – naprawdę spodziewałam się, że śmierć Dobrosławy zakończy opowiadanie – a tu się okazuje, że jest jeszcze druga część. Przyznaję: od tego momentu odliczałam już strony do końca, opowieść zwyczajnie mi się dłużyła. Myślę, że fajnym rozwiązaniem byłaby zmiana kolejności opisywanych wydarzeń i zastosowanie retrospekcji. Rozpoczęłabym opowiadanie od wątku wyrośniętej już Skierki, która poznaje tajemnicę swojego pochodzenia. Pozwoliłoby to też skrócić tekst do objętości pozostałych opowiadań w tomie. Druga opcja to rozwinięcie historii do pełnej powieści. Niezależnie od tego wyboru, zdecydowanie uprościłabym intrygę, bo dialog Dobrosławy z szamanką był za długi, zawiły i w pewnym momencie już nie wiedziałam, co i dlaczego. Ktoś spada z nieba, ktoś inny coś kradnie, choć wcale tego nie chce, ktoś wykopuje jakieś kamienie, przy okazji gaśnie jakaś gwiazda… Zdecydowanie za dużo.

Największym rozczarowaniem było jednak opowiadanie Małgorzaty Starosty. Właściwie to nie wiem nawet, czy było to opowiadanie… Poznajemy mnóstwo bohaterów (wszyscy mają imię na tę samą literę, co nazwisko – odebrałam to jako przejaw dość pretensjonalnego humoru, ale to oczywiście kwestia gustu), dzieją się jakieś rzeczy… i nic z tego nie wynika. Bohaterowie szykują się do Kupały, rozmawiają o różnych sprawach, że ktoś gdzieś zaginał, że ktoś kogoś kocha, ale żaden z tematów nie ma znaczenia dla fabuły. Zresztą, sama fabuła też go nie ma. Nagle z rzeki wyłania się demoniczna postać, która recytuje Mickiewicza i… zupełnie nic. Bohaterowie w magiczny sposób o niej zapominają i nie dzieje się absolutnie nic. Dalej, jedna z bohaterek myli zaklęcie i… też nic. NIC SIĘ NIE DZIEJE. Opowiadanie nagle się kończy. Mam wrażenie, jakbym dostała rozdział wyrwany z książki – bez żadnego zakończenia. Dziwię się bardzo, że taki tekst został włączony do antologii.

Mam jeszcze wątpliwości co do tytułu, bo pełny brzmi: „Kwiat paproci i inne legendy słowiańskie”. Tylko że nie dostajemy legend, a jedynie opowiadania mniej lub bardziej nimi inspirowane.

Formułę legendy spełnia właściwie tylko opowiadanie Marty Krajewskiej – wielokrotnie uśmiechałam się pod nosem widząc zdania charakterystyczne dla ludowych opowieści, znalazłam też morał – wszystko tak, jak powinno być. Pozostałe teksty mogłabym ewentualnie nazwać retellingami, choć też nie wszystkie, bo niektóre historie autorki wymyśliły od podstaw (albo oparły się na bardzo niszowych legendach lub zbyt mocno je przekształciły). Tutaj również wyróżnia się mocno opowiadanie Katarzyny Miszczuk, bardzo silnie nawiązujące do konkretnej legendy, ale przedstawiające ją we współczesnym anturażu.

Tytuł obiecuje więc coś, czego ostatecznie czytelnik nie dostaje. Wystarczyłoby „legendy” zamienić na „opowiadania” albo zostawić tylko „Kwiat paproci”.

I jeszcze jeden, ostatni czep: jako prezent do książki dostałam… karty tarota. Są one przepiękne, nawiązują do różnych słowiańskich legend, widać to gołym okiem. Tylko że to wciąż tarot, który ze słowiańskością, z polskim folklorem nie ma nic wspólnego. Bardzo zdziwił mnie wybór takiego dodatku.

Wielką zaletą antologii jest jej szata graficzna*. Hanna Dola zrobiła tutaj kawał dobrej roboty. Okładka mieni się w świetle, malowane brzegi cudownie połyskują, a każde opowiadanie ma jeszcze swój własny, cudny element graficzny.

Podsumowując: to antologia o bardzo nierównym poziomie. Niemniej zachwyca szatą graficzną i warto ją kupić choćby dla tekstu Marty Kisiel. To jedno opowiadanie jest tak świetne, że właściwie ono jedno by wystarczyło. A oprócz „Kukuka” znajdziecie jeszcze „Noc nas tu zastanie” Katarzyny B. Miszczuk, „Maliny na śniegu” Marty Krajewskiej, „Wiedźmi kamień” Jagny Rolskiej i „Na kwiatu urok” Anny Schumacher. Czyli warto.

Antologię możecie kupić tutaj.

* Opisuję tutaj oczywiście egzemplarz recenzencki – te dostępne w regularnej sprzedaży mogą się zapewne trochę różnić.

Antologię “Kwiat paproci” dostałam od wydawnictwa Mięta jako egzemplarz recenzencki, w zamian za wrzucenie kilku postów o tej książce.