Nowe wydanie „Klechd” Wójcickiego: niby-recenzja

Kiedy wydawnictwo Dragon zaproponowało mi zrecenzowanie nowego wydania bajek Kazimierza Wóycickiego, podskoczyłam z radości. Absolutnie uwielbiam ten zbiorek, ale mój jest w rozsypce – co zresztą możecie zobaczyć na zdjęciu. Chętnie więc podjęłam się zadania.

Kilka konkretów:

Autor: Kazimierz Władysław Wójcicki
Tytuł: Klechdy. Starożytne podania i powieści ludu polskiego i Rusi
Wybór: Ryszard Wojciechowski
Wydawnictwo Dragon
Rok wydania: 2021

O postaci Kazimierza Wójcickiego (albo Wóycickiego) opowiadałam Wam już w jednym z odcinków mojego podcastu. Dowiecie się z niego o pewnych problemach metodologicznych, które pojawiają się przy omawianiu twórczości (no właśnie: twórczości, a nie badań) Wójcickiego.

Nowe wydanie to także wybór Ryszarda Wojciechowskiego, tak samo jak mojego wydanie Państwowego Instytutu Wydawniczego z 1981 roku, na którym zresztą (oraz dwóch wcześniejszych)  opiera się nowa książka. Ta “Nota…” jest też dla mnie dużym plusem – wydawca zaznacza w niej zmiany, które zaszły w stosunku do wcześniejszych egzemplarzy. Cieszy mnie także biogram Wojciechowskiego, a zasmuca z kolei brak wstępu Krzyżanowskiego. Najważniejsze jednak, że zostawiono długi, porządny wstęp autora wyboru.

Nie będę recenzować treści – bo ta pozostała prawie niezmieniona w stosunku do oryginału, a o tej książce opowiadam Wam w podcaście. Zajmę się kwestiami estetycznymi i technicznymi.

Nowe wydanie “Klechd” jest absolutnie zachwycające. Przypomina mi książki z baśniami z mojego dzieciństwa: duży format, piękne ilustracje “w dawnym stylu” (o nich za chwilę), błyszcząca okładka i zdobione strony. Zdecydowanie polecałabym je rodzicom. Dużym dzieciom, takim jak ja – również!

Muszę przyznać, że zaskoczył mnie gabaryt paczki, którą przysłało mi wydawnictwo. Jak widzicie na zdjęciu – stare wydanie jest malutkie, wręcz kieszonkowe. Można je wrzucić do torebki i czytać wygodnie w podróży albo przepisywać cytaty w bibliotece. Nowe zupełnie się w tej roli nie sprawdzi: wyraźnie widać, że jest przeznaczone do zupełnie innej lektury. Takiej rodzinnej, tuż przed snem.

Na szczególną uwagę zasługują ilustracje. Pochodzą z jubileuszowego wydania zbioru Wójcickiego z 1876 roku oraz z czasopisma “Kłosy” z lat 1865-1876, mają więc niepowtarzalny klimat. I to jest chyba najlepsza zmiana: moje stare wydanie było całkowicie pozbawione interesującej szaty graficznej. A tutaj – poza ilustracjami – dostajemy też zdobione inicjały i bordiury.

Zachwyca mnie także okładka zaprojektowana przez Macieja Piedę. Kiedy wyciągnęłam książkę z paczki, na moment zaniemówiłam. Mieniące się w świetle litery na tle mrocznego, tajemniczego lasu to świetna zapowiedź tego, co odkryjemy w książce.

Żeby nie było za słodko, to trochę pomarudzę. Ale tylko trochę. Osobiście przeszkadza mi układ z komentarzami na końcu książki, jednak rozumiem, z czego on wynika. Podchodzę do opowiadań Wójcickiego jako do materiału badawczego, więc nie jestem modelową czytelniczką. Przy wspólnym czytaniu na dobranoc ten układ jest zdecydowanie wygodniejszy i inni z pewnością go docenią. Mimo wszystko ja żałuję, że akurat to nie zostało zmienione. No cóż, muszę poczekać na jakieś nowe wydanie krytyczne.

Książka jest szyta (całe szczęście!), nie powinna więc zachować się jak moje stare wydanie. Mam jednak wrażenie, że litery na tylniej okładce lekko się ścierają. Być może to tylko wrażenie i kwestia koloru, będę się jednak uważnie im przyglądać.

Czy polecam?

Oczywiście, że tak! “Klechdy” były do tej pory dostępne tylko w którymś obiegu, często w kiepskim stanie. Nowe wydanie pozwoli wrócić Wójcickiemu na salony – a raczej do dziecięcych sypialni. Uważam, że na to zasługuje.

Przy lekturze warto pamiętać, że “Klechdy” nie są

archiwalnym, autentycznym zbiorem dawnej polskiej czy słowiańskiej prozy ludowej. Są dokumentem epoki, literacką adaptacją ludowych wątków, zaopatrzoną w swoisty bagaż erudycji pierwszego folklorysty,

jak pisze we wstępie Ryszard Wojciechowski. Niemniej – to pozycja bardzo ważna i cieszę się, że doczekała się wznowienia. Zwłaszcza tak pięknego.

A teraz przepraszam, muszę przepisać moje notatki ze starego wydania do nowego. Bo to nowe ma świetny papier do notowania i zaznaczania.