Słowianie na ekranie: kilka słów o słowackim serialu „The Slavs”

Skończyłam oglądać słowacki serial „Słowianie. Płomień mocy” i odczuwam presję, żeby podzielić się swoimi wrażeniami. Nie będzie to recenzja – raczej luźne przemyślenia i opinie. Mogą pojawić się spojlery, ale postaram się ograniczyć je do minimum.

Brak opisu.

Nie mam zamiaru oceniać zgodności historycznej – absolutnie nie oczekiwałam jej od tego typu produkcji, zwłaszcza że pojawiają się w niej elementy fantastyczne. Nie rozbolały mnie od niczego zęby, klimat był zachowany, a w detale wchodzić nie zamierzam. Oczywiście, nie było idealnie – mam w tej materii dwa zgrzyty. Pierwszy: dlaczego część kobiet chodziła na co dzień tak wystrojona? I od razu sobie odpowiem: bo to ładnie wygląda, a w serialu ma być ładnie. Drugi zgrzyt to kwestia postrzyżyn, które jak najbardziej są rytuałem przejścia, ale poddawano im dużo młodszych chłopców, którzy przechodzili spod opieki matki pod opiekę ojca. W serialu jest to inny obrzęd, który włączał chłopaców krąg „dorosłych”.

Aha, i jeszcze nie kumam zupełnie makijażu żercy z Wielkiego Stołu. Zwłaszcza że chodził w nim na okrągło, a nie tylko podczas obrzędów.

Bardzo spodobał mi się pomysł na fabułę: wykorzystanie mało poznanej historii słowiańskiego buntu antywarskiego i pierwszego państwa Słowian. Uważam, że to dużo bardziej serialowa historia niż np. chrystianizacja tych ziem.

Mimo wszystko: fajerwerków nie było. Fabuła jakoś tam się plecie, mamy różne wątki i dramy rodzinne, polityczne i religijne, ale zabrakło mi tak zwanego „czegoś”. Serial oglądałam z przyjemnością, ale nie z zachwytem. Pozytywnie mnie zaskoczyło, że chłopcy walczący z Awarami okazywali strach, a chwilami wręcz panikowali. Minusem z kolei było dla mnie wykorzystanie w fabule powiązania mocy z dziewictwem. Pierwszy seks – i dziewczyna traci swoje nadnaturalne zdolności. Jest to dla mnie dość chrześcijański w wymowie wątek, trudno mi jednak ocenić, na ile takie myślenie było prawdopodobne wśród Słowian w VII wieku. Na pewno jednak dzisiaj koncept dziewictwa powinien tracić na znaczeniu, a do tego jest strasznie oklepany, więc w tym momencie historii przewracałam z niesmakiem oczami. Za serce złapał mnie wątek małżeństwa Drahy – był totalnie uroczy, choć na początku zapowiadał się sztampowo. Żałuję, że nie pociągnięto mocniej wątku jej brata, ale to może nastąpi w kolejnym sezonie, bo twórcy zostawili na niego furtkę.

(Spoiler: zastanawiam się też, czy w kolejnym sezonie Draha prześpi się z Vladem i zrezygnuje ze swoich mocy).

Ewidentnie widziałam też inspirację kultowymi już „Wikingami” – widać, że twórcy chcieli zrobić słowiańską odpowiedź na ten serial. „Słowianie” nie są jednak tak brutalni i mroczni – przez co mogą wydawać się nieco nijacy. Nie jest to familijna baśń, nie jest to mroczna opowieść dla dorosłych. Chyba właśnie takiego dookreślenia w tym brakuje, żeby było naprawdę dobrze.

W każdym razie inspiracji „Wikingami” nie uważam za wadę, bo tego właśnie w popkulturze potrzebujemy, jeśli chcemy rozkręcić zainteresowanie kulturą Słowian. A nie „Krakowskich potworów”, które były tak słabe na każdym poziomie, że nawet nie chce mi się o nich rozmawiać (wciąż nie mogę przeboleć zmarnowanego potencjału).

Serial z polskimi napisami (i chyba lektorem) wisi na Amazon Prime. Ale nie jest to reklama: Amazon nie płaci mi za obejrzenie „Słowian”, sama chciałam 😉