
Bez romantyzowania – o „Chłopkach” J. Kuciel-Frydryszak
To będzie wpis dość osobisty, bo książka „Chłopki” Joanny Kuciel-Frydryszak wywołała falę wspomnień i przypomniała różne historie przekazywane w mojej rodzinie.
Zacznę od tego, że kocham skanseny – o czym wszyscy wiecie, bo dzieliłam się to miłością nie raz i nie dwa. Jednak gdy je zwiedzam, rzadko myślę o ludziach, którzy zamieszkiwali te piękne domy. Widzę raczej bogato zdobione skrzynie i wiszące zioła, ogromne piece i obrazy na ścianach. Wdycham zapach starego drewna wymieszany z rosnącymi pod oknem kwiatami – ale nie zastanawiam się, jak musiało wyglądać życie na tak małej powierzchni, bez bieżącej wody i sensownego ogrzewania.
Oczywiście, teoretycznie to wszystko wiem: ale w mojej głowie to zbiory rozłączne. Chłopska bieda i piękna skansenów rzadko się w mojej wyobraźni spotykają.
nasze wyobrażenie o nim [o wiejskim życiu] bardziej ukształtowała cepelia niż rzeczywistość. Tymczasem rodzinne opowieści niewiele mają wspólnego z folklorem, a dużo z codziennością, która nie przypomina tańca, raczej zmagania i mozół.
Tym razem było jednak inaczej, bo zaraz po wizycie w Muzeum Wsi Lubelskiej zaczęłam czytać „Chłopki”, których pierwsze zdania to opisy ogromnej biedy. W czasie zwiedzania natrafiłam też na pracownika, który opowiedział mi historię rodziny, która mieszkała w jednym z domów.
A potem przypomniały mi się opowieści o życiu mojej babci.
Joanna Kuciel-Frydryszak w swojej książce nie lukruje rzeczywistości, nie romantyzuje wiejskiego życia – i bardzo dobrze, bo zazwyczaj nasze wyobrażenie niewiele mają wspólnego z prawdą. Bardzo uderzył mnie fragment, w którym autorka opisuje nasze dzisiejsze zachwyty kulinarne: sos z pokrzywy, fusiery i inne tego typu dania – i zderza to z reakcją starszego pokolenia. Dla nas takie jedzenie to powrót do korzeni, życie w zgodzie z naturą, ogólnie rzecz biorąc: lans i moda. Dla naszych babć – wspomnienie niewyobrażalnej biedy, bo takie rzeczy jadły, gdy nie było już żadnych zapasów i gdy trzeba było oszukać żołądek.
nie zawodzą mnie kreatywne blogerki, które pokochały polską wiejską kuchnię i nie krzywią się na takie danie jak fusier. Przeciwnie, wychwalają smak prostych potraw, zbierają mlecze gotują z nich mlecz i karmią nimi dzieci. Ale ich babcie za żadne skarby nie chcą tego ruszyć, bo mają tylko jedno skojarzenie: głód z czasów dzieciństwa.
W „Chłopkach” czytamy o dzieciach, które nie chodziły do szkoły, bo… nie miały butów. Dzisiaj niewyobrażalne, a jednak moja prababcia zmarła po tym, jak wybrała się boso do sąsiedniej wsi, bo szkoda jej było tej jedynej pary butów, którą miała. Pradziadek ożenił się ponownie, a historia mojej rodziny przypominała tutaj historie opisywane przez Kuciel-Frydryszak. Moja babcia stała się niepotrzebna, była tylko kolejną gębą do wykarmienia, trafiła więc do domu dziecka.
Najbardziej w tej książce szokuje mnie bliskość tych historii. To nie działo się dwieście-trzysta lat temu. To los naszych babć. Kobiet, które miałyśmy okazję poznać.
Mój dziadek w swoje siedemdziesiąte urodziny powiedział, że widział właściwie całą epokę. Jego dzieciństwo przypominało średniowiecze – bez elektryczności, bez łazienki, z pracą na polu. A teraz korzysta z komputera i internetu, ma wygodne mieszkanie z wszystkimi wygodami, które są dla nas dzisiaj absolutną normalnością. Taka zmiana w ciągu jednego życia.
Oczywiście, nie widzimy tutaj tylko obrazu wielkiej nędzy. Autorka pokazuje też kobiety, którym się udało – które trafiły na dobrych mężów, które wykształciły dzieci, które wyemigrowały. Albo spełniły marzenie o życiu w mieście, z daleka od ciężkiej pracy na polu i w obejściu. Wiemy jednak, że to nie była norma. Większość kobiet zagryzała zęby i znosiła swój trudny los w milczeniu i bez narzekania. I bez nadziei na jakąkolwiek zmianę.
Tą zmianą dla wielu osób był PRL. Dał ludziom ze wsi szanse, jakich wcześniej nie mieliśmy. To właśnie PRL-owskim pomysłom mój dziadek zawdzięcza wyrwanie się ze wsi.
W „Chłopkach” znajdziemy też piękne przykłady wierzeń ludowych, opisy zwyczajów i elementy folkloru. Ale to nie one są sednem tej opowieści, to składowa życia naszych babek i prababek. Obrzędowość pogrzebowa, obecność czarownic – to ważne elementy wiejskiej rzeczywistości.
Kiedy dziadek odszedł, zrobiono wszystko, aby śmierć nie miała już wstępu do domu. Pamiętam moment zasłaniania luster w domu dziadka, żeby śmierć nie mogła się w nich przejrzeć, i odwracanie krzeseł i stolików do góry nogami, aby śmierć się ie przysiadła do nich na dłużej.
„Chłopki” nie są kolejną książką z nurtu tzw. chłopomanii. Nie znajdziemy tu rozważań nad pańszczyzną (a jeśli już, to szczątkowe). To opowieść o życiu naszych babek i prababek, zaskakująco bliska współczesności.
Może łatwiej by się ją czytało, gdyby opowiadała o zamierzchłych, pańszczyźnianych czasach.
Polecam bardzo ten reportaż. Otwiera oczy na wiele spraw, które są w nas gdzieś głęboko i wpływają na postrzeganie wsi, przeszłości i przyszłości. To bardzo ważny głos w kontekście naszego zachwytu nad słowiańszczyzną kulturą ludową i poszukiwaniem korzeni – stawia kolejne pytania, które warto sobie zadawać.
Zainteresowanie ludową historią przeprojektowało kierunek dyskusji z pytania o to, co jest naszym prawdziwym dziedzictwem: spuścizna chłopska czy szlachecka, na inne – co właściwie oznacza nasza chłopska lub ludowa tożsamość? Już nie tylko dla społeczeństwa jako ogółu, ale dla historii naszego prywatnego życia w następnych pokoleniach.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Chłopki” J. Kuciel-Frydyszak


Jeden komentarz
Pingback: